A może teleportacja?

niedziela, 30 października 2016

Prolog.

Hej, hej ;).

Prolog, jak prolog zdecydowanie krótki. Być może zdradziłam w nim za dużo, jednak mam nadzieję, że źle nie wypadł. Jest to mój pierwszy post więc może to będzie jakiś argument łagodzący ;). Nie przedłużając, życzę miłego czytania. 

VanillaSky. ;*

***


Z nieba leniwie prószył śnieg pokrywając Londyn białym puchem, który mienił się w świetle latarni. Noc już spowiła opustoszałe ulice w swoim mroku. Zegary wybiły 23, a ludzie powoli sprzątali po kolacjach wigilijnych. 
Dwójka roześmianych dzieci leżała w swoich łóżkach, czekając na bajkę. W drzwiach pomieszczenia pojawiła się sędziwa staruszka o siwych włosach. Mimo wieku jej niebieskie oczy nie straciły swojego blasku, a twarz zdobił ciepły uśmiech. Usiadła wygodnie w bujanym fotelu ulokowanym przy ogromnym świerku mieniącym się ciepłym światłem pomarańczowych lampek, które odbijały się w bombkach. Głęboko w płuca wciągnęła przyjemny zapach świątecznego drzewka połączony z lekko przydymionym aromatem jabłka z cynamonem unoszącym się wraz z dymem świeczek. Uwielbiała święta, od kiedy tylko pamięta był to jeden z jej ulubionych dni w roku, o ile nie ulubiony. Kochała zimowe spacery, ubieranie swojej ogromnej choinki, kupowanie prezentów, wspólne siadanie przy stole i ten zapach, zapach świąt, którym mogła się teraz nacieszyć. 
Spojrzała na wnuki i uśmiechnęła się jeszcze szerzej i cieplej zarazem. 
- Babciu - zaczęła mała blondynka leżąca bliżej niej. - Myślisz, że mama lubiła święta? - Kobieta spojrzała na nią i poczuła jak zimna dłoń zaciska się na jej sercu. 
- Kochała, Rosie - westchnęła ciężko, próbując pohamować łzy cisnące się do oczu. 
- Jaka ona była? Tak naprawdę, bo tatuś nie chce o niej mówić...powtarza, że to boli. Mama chyba nie chciałaby żeby go bolało, prawda? - Mały Louis spojrzał na staruszkę wzrokiem pełnym nadziei. Ona odetchnęła głęboko i utopiła wzrok w płatkach śniegu wirujących za oknem. 
- Wasza matka była cudowną kobietą, piękną, inteligentną i co najważniejsze - dobrą i oddaną waszemu ojcu, kochała go mimo wszystkich wad, chociaż mam wrażenie, że to za te wady kochała go najbardziej - uśmiechnęła się blado, bardziej do siebie niż do nich.
- To czemu umarła? Tatuś mówił, że dobrych ludzi nie spotykają złe rzeczy, a przecież śmierć jest zła - mała wbiła wzrok w babcie, czekając na odpowiedź. 
- Śmierć nie zawsze jest zła, czasem jest to dobre ukrywające swe oblicze za kurtyną cienia - szepnęła cicho. - Mamusia była bohaterką i zginęła w chwale, zginęła byśmy my wszyscy, my i cały świat mogli żyć - nie wytrzymała. Po jej policzku spłynęła łza.- Każdy z nas ma do spełnienia misję, tu na ziemi, a jej misja była najważniejsza ze wszystkich. Wasza matka była nadzieję dla ludzkości, lepszym jutrem każdej żywej istoty - jej głos zaczął się łamać i wtedy to zobaczyła. Stała tam, po prostu stała, patrząc na nią swoimi ciepłymi oczami przepełnionymi miłością. Uśmiechnęła się pocieszająco zza szyby. Była taka jak 10 lat temu, młoda i piękna. Kiwnęła głową po czym odwróciła się do tyłu by po chwili rozłożyć swe czarne skrzydła i zniknąć. 
Narcyza patrzyła jeszcze przez chwilę w puste już miejsce. Wiedziała, że właśnie doświadczyła prawdziwego świątecznego cudu i wiedziała co ma zrobić. Odetchnęła, uśmiechając się i spojrzała na dzieci.
- Cofnijmy się o 10 lat, kiedy to wasza matka zaczynała naukę na 6 roku w Hogwarcie, Szkole Magii i Czarodziejstwa...